Przegląd rzeczy fascynujących, dających do myślenia, zabawnych, a przy okazji trochę strasznych. Niech to będzie mój wkład w świętowanie Halloween. Lub Dziadów, jak kto woli.
Najstarsze dzieła sztuki widziałam w jaskini Chauvet na południu Francji. I nie pamiętam, by którykolwiek z malunków budził grozę. Ale już nieco młodsze mozaiki z Muzeum Archeologicznego w Neapolu eksploatują dosyć intensywnie motyw kościotrupa. A dalej już jedzie równo: od gotyckich katedr, przez koszmary Boscha, romantyzm, symbolizm, ekspresjonizm, po wiecznie żywy surrealizm. Proponuję Wam przegląd moich ulubionych straszaków. Z zachowaniem dystansu i przymrużeniem oka wszelako. Prawdziwą grozę: ryby Wróblewskiego, tryptyki Pollocka i tratwę Meduzy zostawiam na inną okazję. Codzienne wiadomości są wystarczająco straszne.
Co łączy obrazy Friedricha i powieści Kinga? Potwory Boscha i ballady Nicka Cave’a? Kościotrupy Beksińskiego i gargulce z Notre-Dame? Wszystko powyższe da się określić jednym słowem: angielskim terminem sublime, tłumaczonym na polski (moim zdaniem, z braku lepszego słowa) jako „wzniosłość”.
Emmanuel Kant pisał, że w kontakcie z pięknem jesteśmy oczarowani. W kontakcie ze wzniosłym - poruszeni.
Pojęcie, pojawiające się w starożytnych traktatach dotyczących retoryki, w osiemnastym wieku zostało przejęte przez krytykę literacką i historię sztuki. Od tego czasu trwają rozważania na temat tego, co jest piękne, a co wzniosłe, czy piękno wyklucza wzniosłość i czy wzniosłość jest w ogóle pojęciem estetycznym. Szczegółów oszczędzę - gdyby ktoś chciał wiedzę pogłębiać, jest na ten temat mnóstwo monografii.
Dlaczego o tym piszę? Bo to, co w sztukach wizualnych czy literaturze przerasta nasze pojmowanie, budzi niepokój lub grozę, mieści się w kategoriach sztuki wzniosłej. Przytłaczające ogromem pejzaże, niewytłumaczone zjawiska, dziwne postaci, dzikie zwierzęta. Osiemnastowieczny filozof Edmund Burke twierdził, że zarówno piękno jak i wzniosłość mogą być źródłem przyjemności. W przypadku piękna rzecz jest oczywista. A wzniosłość bywa przyjemna, bo nasz umysł wie, że doświadczana przez nas groza w żadnym stopniu nam fizycznie nie zagraża.
Pod wpływem stresu organizm wydziela kortyzol i adrenalinę, które przygotowują go do reakcji uciekaj albo walcz. Przy okazji następuje również wyrzut „hormonów przyjemności” - dopaminy i serotoniny. Oglądanie przerażających rzeczy w kinie lub muzeum przypomina zatem jedzenie dania przyprawionego papryczką chili: przyjemność i ból pojawiają się jednocześnie.
Tytułem ostrzeżenia
Diabły wpychające nieszczęśników do kotłów, kościotrupy, hybrydowe stworzenia z piekła rodem, uzbrojone po zęby anioły broniące grzesznikom wstępu do raju. Pełen zestaw chrześcijańskich strachów możemy obejrzeć w kościele, i to jeszcze zanim przekroczymy próg świątyni.
Okropne stwory umieszczone na zewnątrz kościołów wysyłały prosty komunikat: żyłeś źle, skończysz w piekle, jak na załączonym obrazku. Na pewno wolałabym wieść nudne życie niż ryzykować, że zajmą się mną kiedyś stworzenia ze zdjęcia poniżej.
Maszkarony pełniły też rolę strażników świątyni: miały odstraszać złe moce. Gdyby jednak jakimś cudem dostały się one do świętego wnętrza, czekały na nie pułapki. Między innymi znany z filmów grozy pentagram. Umieszczano go na ścianach kościołów jako pułapkę dla diabła. Rysowanemu jedną linią wzorowi przypisywano bowiem magiczne właściwości: zaintrygowany diabeł wchodził w pentagram, ale nie mógł z niego wyjść, uwięziony w czymś w rodzaju wstęgi Möbiusa.
Tryptyk kuszenie świętego Antoniego, Hieronim Bosch, ok. 1500, Museu Nacional de Arte Antiga, Lizbona.
Hieronim Bosch musiał mieć okropne sny albo chorobliwie bujną wyobraźnię. Bo poza tym, że malował wyjątkowo sugestywne obrazy, wiódł (jak się zdaje) spokojne życie w sielskiej miejscowości ‘s-Hertogenbosch w południowych Niderlandach. Kiedy nie malował, zarządzał majątkiem, jaki wniosła mu w posagu żona. Trzeba dodać, że zajmując się sprawami finansowymi, darł koty z teściami, co moim zdaniem mogłoby tłumaczyć jego zamiłowanie do makabry. Historycy sztuki wysuwają też teorię, że na twórczość Boscha mógł mieć wpływ wielki pożar, którego świadkiem był jako trzynastolatek.
„Na wizerunki tworzone przez Boscha oraz na indywidualne upodobania jego mecenasów miały szczególny wpływ komiczne, czasami groteskowe postaci zwane drôleries (od francuskiego drôle: zabawny), którymi zdobiono marginesy iluminowanych rękopisów od połowy XIII wieku do czasów późnego średniowiecza, będące ironicznym komentarzem do tekstu.”
Till-Holger Borchert, Bosch. Zbliżenia, tłum. Bożena Mierzejewska, wyd. Arkady 2018.
Malował obrazki z codziennego życia, sceny religijne, wizje życia po śmierci. Tworzył często na zlecenie kościelnych notabli. Zawsze, kiedy patrzę na jego obrazy, fascynuje mnie, jak blado wypadają postaci anielskie przy pełnokrwistych diabłach, monstrach i demonach.
Upadek zbuntowanych aniołów, Pieter Breughel Starszy (Pierwszy), 1562, Królewskie Muzeum Sztuk Pięknych w Brukseli.
Obraz jest tak bardzo podobny do tego, co tworzył Bosch, że przez wiele stuleci to właśnie jemu przypisywano autorstwo dzieła. Odkrycie schowanego pod ramą podpisu Breughla było więc niezłą sensacją.
Już wtedy było wiadomo, że „walczą w nas dwa wilki”. Breughel namalował starcie między dobrem a złem, kiedy to Lucyfer (jego imię oznacza „tego, który niesie światło”!) zbuntował się przeciw boskiej władzy. W efekcie został wygnany z nieba wraz z całą grupą towarzyszących mu buntowników.
Nic na tym obrazie nie jest przypadkowe. Na przykład to, że archanioł opiera stopę na brzuchu siedmiogłowego smoka opisanego w Apokalipsie. W ten sposób Bestia daje oparcie Dobru. Mało tego, dzięki takiej kompozycji Breughel na jednym obrazie zmieścił początek i koniec, Eden i Apokalipsę. Komunikat jest jasny: czas nie jest linearny, a walka dobra i zła nigdy się nie kończy.
Wymyślając hybrydowe stwory, Breughel mógł czerpać inspirację z tego, co prezentowano w gabinetach osobliwości. A na kolekcje takie składały się dwa typy eksponatów: dziwy natury (naturalia) oraz niezwykłe przedmioty wytworzone przez człowieka (artificalia). Przykłady tych ostatnich na obrazie Breughla to oczywiście demony będące w połowie instrumentami muzycznymi lub naukowymi przyrządami.
Przykłady naturaliów Breughel mógł oglądać na rycinach przedstawiających odkryte w Nowym Świecie zadziwiające gatunki roślin i zwierząt.
Stwór ze skrzydłami motyla nie wydaje się specjalnie egzotyczny. Ale spróbujcie znaleźć na obrazie pancernika, rybę nadymkę i stworzenie przypominające aksolotla. Moim zdaniem Breughel namalował również coś, co przypomina mi najbrzydsze zwierzę świata, czyli skrzypłocz.
Cztery losy człowieka, Manuel Chili, ok. 1775, Hispanic Society Collection, Nowy Jork.
Dzieło osiemnastowiecznego rzeźbiarza z Ekwadoru wydziela lekki dydaktyczny smrodek. W stylu „obywatelu, masz wybór, co zrobisz ze swoim życiem: popatrz zatem, co czeka Cię po śmierci i może jednak się zastanów”. Cztery niewielkie (nieprzekraczające 20 cm wysokości) figurki, przedstawiają punkt wyjścia, czyli śmierć oraz trzy opcje: duszę w czyśćcu, piekle i niebie.
Jeśli żyło się w sposób pozostawiający do życzenia, na dalszym etapie czekają męki piekielne. Nieszczęśnik zalany krwią nosi wrośnięte w ciało kajdany, toczy błędnym wzrokiem, a na ramieniu siedzi mu ropucha (a teraz wyobrażamy sobie, jakie straszne grzechy popełniła ropucha, by znaleźć się na wieczność na gnijącym ramieniu potępieńca).
Jeżeli mamy za uszami, ale nie tak dużo, by podzielić los sąsiada z lewej strony, lądujemy w czyśćcu. Gdzie przypiekani od spodu toczymy kryształowe łzy skruchy. A jeśli byliśmy przykładnym obywatelem/małżonkiem/płatnikiem podatków, idziemy prosto do nieba, gdzie kołyszemy się na chmurce w najlepszym dostępnym stroju.
Taniec z Mrocznym Kosiarzem
Przekonanie, że podczas jesiennego przesilenia duchy wędrują po ziemi jest wspólne dla wielu europejskich kultur. We Francji na przykład wierzono, że w końcu października zmarli wstają z grobów i tańczą danse macabre.
Danse macabre/ Taniec śmierci, Michael Wolgemut, ilustracja z Norymberskiej Kroniki Hartmanna Schedela, 1493, MET Museum, Nowy Jork.
Pojawienie się wątku tańca ze śmiercią może być powiązane z częstymi epidemiami w średniowieczu. Fale głodu, wojna stuletnia, epidemia czarnej śmierci - wszystko to wzmagało poczucie, że życie może się skończyć szybciej, niż byśmy sobie tego życzyli. Obrazki korowodów prowadzonych przez kostuchę przypominały o tym, że wszyscy są równi wobec śmierci i że należy pamiętać o pokucie. Nie da się też ukryć, że mogły zachęcać do zabawienia się na całego, póki jeszcze można.
Duchy, diabły, czarownice
Zmiana budzi niepokój. Dlatego w zachodniej kulturze okresy przejściowe przypadające na wiosnę i jesień były czasem szczególnym. Pojedynek ciemności i światła, życia i śmierci widoczny był gołym okiem. Wierzono, że kiedy przyroda zamiera lub szykuje się do odrodzenia, granice między światem żywych i światem nadprzyrodzonym stają się cienkie, a dusze zmarłych wracają do swoich domostw. W krajach słowiańskich wyrósł z tego wierzenia zwyczaj Dziadów. W krajach celtyckich - tradycja Halloween.
Spotkania z duchami regulowały zasady przypominające protokół dyplomatyczny.
Po pierwsze, przybywających z zaświatów przodków należało ugościć, by zapewnić sobie ich przychylność. W domach i na cmentarzach urządzano uczty. Karmiono dusze miodem, kaszą, kutią i wódką.
Po drugie, wędrującym duszom należało oświetlić drogę. Palono ogniska, by duchy mogły się przy nich ogrzać. W niektórych rejonach na zmarłych przodków czekała sauna. Ogień miał też odstraszać niechcianych gości, czyli demony i dusze ludzi zmarłych śmiercią nagłą lub samobójczą. Pamiątką po tych zwyczajach jest zapalanie zniczy w Dzień Zaduszny.
Po trzecie, istniał katalog czynności zakazanych w czasie, gdy granice między światami były niepewne. Nie można było się głośno zachowywać, by nie wystraszyć dusz. Wylewać wody przez okno, bo mogły pod nim siedzieć dusze. Palić w piecu, ponieważ duchy mogły chcieć wejść przez komin. Zakazane było kiszenie kapusty, bo podczas ugniatania jej nogami można było zadeptać duszę. Wykluczone było też szycie, tkanie i przędzenie - by nie uwięzić przypadkiem duszy i uniemożliwić jej powrotu na tamten świat. Bo lubimy oczywiście naszych krewnych, ale bez przesady.
Podczas święta nazwanego Samháin Celtowie - podobnie jak Słowianie - dzielili się posiłkiem z powracającymi duszami. Częstowano też najbiedniejszych członków społeczeństwa, którzy chodzili od drzwi do drzwi proponując modlitwę za zmarłych w zamian za jedzenie. Ten ostatni zwyczaj zmienił się w halloweenowy rytuał "cukierek albo psikus".
Witches at Their Incantations/Czarownice rzucające czary, Salvatore Rosa 1646, National Gallery, Londyn.
Akcja rozgrywa się nad ranem, kiedy pierwsze promienie słońca pozwalają dostrzec grozę sytuacji. A jest na co patrzeć: czarownica gotuje coś nieapetycznego, szkielet podpisuje dokument, na uschłym drzewie wisi nieszczęśnik, a scenografię ubogacają diabły, duchy, czaszki, miotły, lustra i dziwne laleczki. Zupełnie jakby malarz dostał zadanie: „umieść jak najwięcej okropnych rzeczy na jednym obrazie”. I wiecie co? Bardzo możliwe, że właśnie tak było.
Rosa namalował ten obraz na zamówienie florenckiego bankiera i kolekcjonera sztuki Carlo Rossiego (bez związku z marką tanich win). Po co okropna scena potrzebna była Rossiemu? Ano dla szpanu przed znajomymi. Wiszący za kurtyną obraz doskonale uzupełniał gabinet osobliwości, a pokazywany był tylko niektórym gościom.
Rusałki, Witold Pruszkowski, 1877, Muzeum Narodowe w Krakowie
Z serii „niby miło, ale jednak nie”. Urodziwe panie w strojach ludowych można by wziąć za zabłąkane w szuwarach członkinie zespołu Mazowsze, gdyby nie czyjaś ręka w prawym dolnym rogu obrazu.
Ponieważ ręka jest ewidentnie martwa, całość obrazu nabiera mało sielankowego charakteru. Nauka płynie stąd dla mnie taka, że nie warto się zbyt pilnie wpatrywać w szczegóły, jeśli chcemy zachować spokój ducha. Patrz - obraz Avercampa kawałek dalej.
Załaskotany, z cyklu Rusałki, Jacek Malczewski, 1888, Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków.
Dziewczęta przypominają te z Pikniku pod Wiszącą Skałą, w wersji nieco bardziej rozchełstanej. Sęk jednak w tym, że wcale nie są dziewczętami, lecz złowrogimi stworami, które uśmierciły młodzieńca w bardzo wyrafinowany sposób. Łaskotek nie lubię, więc jeśli już miałabym umrzeć ze śmiechu, to poproszę opcję z Najśmieszniejszym dowcipem świata z Latającego Cyrku Monty Pythona.
The Brownie of Blednoch, Edward Atkinson Hornel, 1889, Kelvingrove Art Gallery and Museum, Glasgow.
Na pierwszym planie jest diabeł, u jego stóp (kopyt?) leży czaszka, świeci księżyc otoczony podejrzanymi kręgami, a na tle księżyca latają czarownice. Nie tak wyobrażacie sobie sielankę? A jednak!
Ponieważ ten konkretny diabeł jest postacią z wiersza szkockiego poety Williama Nicholsona, wiadomo nawet jak mu na imię: Aiken Drum. Należy do gatunku diabłów znanego w Szkocji jako Brownies, które okazują się przy bliższym poznaniu równie słodkie, jak ciasteczka o tej samej nazwie. Brownies to diabły domowe, przywiązane do swoich gospodarzy, których nie gnębią, lecz wyświadczają im przysługi. Pomagają na przykład w gospodarstwie: rąbią drewno, czyszczą chlewy albo pilnują owiec. Pracują za miseczkę śmietanki, ale swoją godność mają: jeśli zostaną obdarowane starymi ubraniami, obrażają się i opuszczają domostwo.
Aleksandra Waliszewska, praca bez tytułu (artystka nie tytułuje prac) ani daty (artystka nie datuje), z lat 1997-2022.
Ten powyżej to jeden z moich ulubionych obrazów Aleksandry Waliszewskiej. Widzę w nim mnóstwo rzeczy: smutny koniec historii Narcyza, ilustrację słynnej nietzscheańskiej frazy o otchłani (co na nas patrzy), a do tego echo historii o utopcach ze zbioru ludowych legend, jednej z książek mojego dzieciństwa.
Wycie wilków w ciemnym lesie
Jeden z najbardziej pierwotnych ludzkich strachów to obawa przed dziką bestią w ostępach. Wiecznie żywy, sądząc po niedawnej żenującej dyskusji na temat polowania na wilki. Jest to też, ma się rozumieć, strach ugruntowany solidną naukową podbudową, bo przecież wszyscy wiemy, że wilk spożył Babcię i Kapturka. Dodam też, że do dzisiaj boję się wilków z filmu Akademia Pana Kleksa.
Dobry pasterz, Pieter Breughel Młodszy, 1616, Królewskie Muzea Sztuk Pięknych, Bruksela.
Obraz wzniośle mesjanistyczny i tak patetyczny, że staje się zabawny. Osobom mniej wzniosłym proponuję zatem interpretację alternatywną. Uwieczniony przez Breughla pasterz najwyraźniej nie zdążył użyć szpadla, czy też czymkolwiek jest ściskany przez niego kijach z metalowym końcem. No i bardzo pięknie. Jak dla mnie: doskonała ilustracja powiedzonka „wilk syty i owca cała”.
Le Loup d’Agubbio/Wilk z Gubbio, Luc-Olivier Merson, 1877, Palais des Beaux-Arts, Lille.
Piękna historia o oswajaniu strachu. Wilk nękał mieszkańców włoskiego miasteczka Gubbio, póki nie zajął się nim święty Franciszek. A potem było sielankowo: oni go karmili, a on zapominał, że jest wilkiem i zostawiał trzodę w spokoju.
Francuski malarz domalował mu aureolę i obwiesił medalami. Wilk może nie został wegetarianinem, ale stał się prawie człowiekiem: pozwalał, by zwierzęta na posiłek zabijał za niego ktoś inny. No nie wiem.
Les loups/Wilki, Rosa Bonheur, dzieło niedatowane, By-Thomery, Château de Rosa Bonheur.
W nocy wszystkie wilki są czarne. I składają się głównie z oczu i sierści. Stado wilków pięknie podpatrzone przez niezwykłą malarkę specjalizującą się w wizerunkach zwierząt.
Studium biegnącego psa, Francis Bacon, ok. 1954, National Gallery of Art, Waszyngton.
Strach przed wilkiem może być też strachem przed gorszą stroną ludzkiej natury. Trochę naciągając, pokazuję tu psa, który wygląda jak dzika bestia, więc nadaje się do zilustrowania tezy. Nazwisko autora zobowiązuje: uczulony na sierść zwierząt Bacon malował psy jak nikt inny.
Studium nr 2 do Leipzig, Walton Ford, 2018, Morgan Library and Museum, Nowy Jork.
Amerykański artysta maluje monumentalne pastele przedstawiające pełne dramatyzmu spotkania ludzi ze zwierzętami.
„Bardziej interesują mnie zwierzęta w ludzkiej wyobraźni niż zwierzęta w naturze.” Walton Ford, 2017
W pewną mglistą (oczywiście!) noc, w 1913 roku, rozpędzony wóz wjechał w klatkę z lwami w cyrku w Lipsku. W wyniku wypadku osiem lwów wydostało się na wolność i poszło na przechadzkę ulicami miasta. Ford oglądał zdjęcia zrobione tamtej nocy, przedstawiające ludzi pierzchających przed dzikimi zwierzętami i porzucone w panice nakrycia głowy. Ford postanowił namalować coś innego: zdezorientowane, zagubione we wrogim środowisku zwierzęta.
Straszne sny
Niezłe koszmary mieli romantycy, ale złoty medal należy się surrealistom, którzy na dziwnych snach zbudowali nowy nurt w sztuce. I sądząc po tym, jak popularne są do dzisiaj ich obrazy, można by wysnuć wniosek, że najbardziej lubimy to, czego nie musimy rozumieć.
The Nightmare/Nocna mara, Johan Heinrich Füssli 1782, Detroit Institute of Arts
Pamiętacie Paragraf 22 i Joego Głodomora, któremu co noc kot Hupple’a spał na twarzy, więc Joe budził się z wrzaskiem grozy? Obraz szwajcarskiego malarza jest mniej więcej z tej samej serii. Ale tylko mniej więcej, bo Füssli, fetyszysta zafascynowany damskimi fryzurami (zrobił mnóstwo portretów swojej żony w wymyślnych koafiurach) nie byłby sobą, gdyby do grozy koszmaru nie dorzucił szczypty erotyzmu. Na ciele pięknej śniącej pani siedzi inkub, mityczny stwór nawiedzający samotne kobiety w celach zbereźnych. Czarny koń to jego kompan i środek lokomocji. Naczynia na nocnym stoliku są być może zestawem do zażywania opium, traktowanego w epoce jako środek nasenny.
W czasach, kiedy największe triumfy święciły klasycyzm i oświecenie, Füssli pławił się w snach i zabobonach. Prezentował więc przeciwieństwo tego, co kilka lat później namalował Goya (u Füssliego rozum śpi snem kamiennym, zaiste). Gdyby żył dwadzieścia lat później, byłby romantykiem. Gdyby żył 150 lat później - surrealistą. Ale, co dość zabawne, dokładnie to samo można powiedzieć o Goyi.
El sueño de la razón produce monstruos/Kiedy rozum śpi, budzą się demony, z serii Capricios/Kaprysy, Francisco de Goya y Lucientes, 1799, Petit Palais, Collection Dutuit, Paryż.
Goya należał do grupy Ilustrados, hiszpańskich intelektualistów krytykujących przesądy i ludowe wierzenia. W Hiszpanii w czasach Goyi być może panował duch Oświecenia, ale przypominam, że przez cały czas działała Inkwizycja. Interesowała się również artystyczną działalnością malarza, podejrzewając, że może on być pod wpływem mocy nieczystych.
Co tak naprawdę jest na tej grafice? Co symbolizują koty, nietoperze i sowy pojawiające się nad śpiącą postacią malarza? Nieposkromioną rozumem szalejącą wyobraźnię? Czy może zwykłą głupotę pogrążonego w ciemnościach (dosłownych i przenośnych) umysłu? Każdy chyba ma swoją własną odpowiedź.
Araignée souriante/Uśmiechnięty pająk, Odilon Redon 1881, Musée d’Orsay, Paryż.
Pająk Redona jest ogromny, kilkaset razy większy od czarnej wdowy. Może dlatego, że to czego się boimy, zawsze wydaje się większe niż w naturze? Ma ohydne cienkie nóżki i nieprzyjemnie włochaty korpus. Do tego ludzkie oczy i ludzki uśmiech - choć nie wiem, czy to polepsza sytuację.
“Miejsce piękna i dobra jest w niebie. Nauka jest na ziemi i pełza”, pisał Odilon Redon, zafascynowany naukami biologicznymi i teoriami ewolucji rozwijanymi w jego czasach przez Lamarcka i Darwina.
Pająk Redona przypomina czaszki Rona Muecka, o których opowiem za chwilę: jest znajomy i obcy, obrzydliwy i fascynujący.
Eine Kleine Nachtmusik, Dorothea Tanning, 1943, Tate Modern, Londyn.
Hotel wygląda jak gotowy plan filmowy do Lśnienia: pamiętający lepsze czasy chodnik, pękające ściany, przykra kolorystyka całości. Do tego uchylone drzwi, z których wylewa się niepokojąco żółte światło, jakby w pokoju się paliło. Kim są staromodnie ubrane dziewczynki/kobiety, nie wiadomo.
Nie wiadomo też, co oznacza słonecznik z oberwanymi płatkami. Podpowiedzi dostarczyła być może sama Tanning, która określała słoneczniki jako „najbardziej agresywne z wszystkich kwiatów”. A wiele lat po namalowaniu tego obrazu powiedziała, że słonecznik oznacza wyzwania, z jakimi muszą poradzić sobie dorastający ludzie.
Oink (They Shall Behold Thine Eyes)/ Ujrzą ich twoje oczy, Leonora Carrington, 1959, Peggy Guggenheim Collection, Wenecja.
Co jest na tym obrazie? Ponieważ to dzieło surrealistki, można na ten temat napisać setki stron i nie odgadnąć. „Zdrowy rozsądek i logika będą nieobecne”, mawiał o twórczości surrealistów Salvador Dalí. Pięć złotowłosych śpiących postaci (dla mnie raczej męskich niż kobiecych) przywodzi na myśl dawne szpitale, w których chorych kładziono po kilku w jednym łóżku. Po poręczy wspina się wąż, który przypomina węża Eskulapa, symbol lekarzy. Druga konotacja - piekielnego demona, który nakłonił Ewę do zadawania głupich pytań, stawia śpiące osoby w dużo gorszej sytuacji.
Skrzydlaty stwór przypominający hienę (jedno z ulubionych zwierząt Carrington) wysyła coś w kierunku śpiących (energię? zły lub dobry urok?). Przy łóżku leży kilka kłosów i podgrzewane płomieniem naczynie z salamandrą, czyli dwa symbole odrodzenia. W tle mamy detale powiązane z kulturą minojską: byka oraz postać przypominającą statuetkę Wężowej Bogini, odnalezionej na początku XX wieku w pałacu w Knossos.
Banqueros en acción / Bankierzy w akcji, Remedios Varo, 1962, National Gallery of Art, Waszyngton.
Każdy, kto miał zaciągnięty kredyt wie, że właśnie to jest prawdziwy horror. Być może zatem kobieta chowa się przed tropiącymi ją bankierami w surdutach przypominających skrzydła nietoperzy. I może nie chodzi o pieniądze, lecz o walutę znacznie cenniejszą - czyli na przykład czas.
Sprawa nie jest rozstrzygnięta. Bo może to nie bankierzy ścigają kobietę, ale to kobieta zajmuje się podsłuchiwaniem? Jakby nie było, działa tu stara zasada: najstraszniejsze są niejasne sytuacje.
Ta czaszka już się nie uśmiecha
Ludzki czerep to martwa natura pojmowana tak dosłownie, jak tylko się da. Trudno też o lepszą ilustrację przykrej (ale tylko w niektórych przypadkach) oczywistości, że wszystko mija. Dlatego właśnie jesteśmy regularne straszeni czaszką. Na bardzo różne sposoby.
Vanitas Still Life/Martwa natura z motywem vanitas, Jan Jansz. Treck, 1648, National Gallery, Londyn.
Czaszka jest na tym obrazie jednym z wielu symboli przemijania. Owinięta słomianym wieńcem (ironiczne echo wieńca laurowego), ma towarzystwo w postaci wypalonej ceramicznej fajki, zestawu do robienia mydlanych baniek (muszla plus słomka) oraz porzuconej, niepotrzebnej już nikomu zbroi.
Do tego autor dodał nuty i instrumenty muzyczne. Muzyka była bowiem ważnym symbolem tego, co ulotne: każda wybrzmiała nuta przybliża nas przecież do końca utworu. Kolorowa droga tkanina ma z kolei komunikować brutalną prawdę: fortuna na nic się nie zda w starciu z nieuchronnym końcem. I humor od razu lepszy.
Głowa szkieletu z zapalonym papierosem, Vincent van Gogh, 1886, Van Gogh Museum, Amsterdam.
Nie podejrzewałam go o poczucie humoru, a jednak. Van Gogh namalował kościotrupa w szponach nałogu dla żartu, podczas studiów na akademii sztuki w Antwerpii. Całość przypomina mi upiorne żarty studentów medycyny bawiących się aparatem do zdjęć rentgenowskich.
Squelettes voulant se réchauffer/ Szkielety chcące się rozgrzać, James Ensor, 1889, Kimbell Art Museum, Fort Worth, Texas.
Ensor wymyślił, że będzie malować czaszki, by wkurzać mieszczan. Tutaj jednak wieje smutkiem i nędzą. Na piecyku widnieje napis Pas de feu, ognia brak. Z jeszcze przykrzejszym dopiskiem: en trouverez-vous demain? – czy znajdziecie go jutro? Przypatrując się uważnie, odnajdziecie na obrazie paletę malarską, skrzypce i lampę, symbole malarstwa, muzyki i literatury. Całość komunikowałaby zatem obawę przed zanikiem weny i/lub brakiem wspierających sztukę mecenasów.
Spirits/Duchy, Rebecca Horn, 2005, Muzeum MADRE, Neapol.
Praca niemieckiej artystki zrobiona specjalnie dla muzeum sztuki nowoczesnej w Neapolu, odnosi się do charakterystycznej dla tego miasta fascynacji śmiercią.
Więcej na ten temat znajdziecie tutaj ↓
Artystka zrobiła kilka żelaznych odlewów jednej z czaszek z cmentarza Fontanelle. Naprzeciwko czaszek umieściła lusterka, przypominające te montowane w łazienkach, do golenia lub robienia makijażu. Może zatem chodzić o kilka rzeczy. Codzienną konfrontację ze śmiercią. Fakt, że nasi zmarli stale nam towarzyszą. Konstatację, że jesteśmy kolejnym ogniwem w tańcu śmieci.
Mass, Ron Mueck, 2017, National Gallery of Victoria, Melbourne.
Mają wymiary metr na metr na półtora metra. Są zatem ogromne i jest ich bardzo dużo. Jak dla mnie, pełnią rolę „słonia w salonie”, czegoś, co byśmy chcieli zignorować, tylko nie bardzo się da. Najlepiej o nich opowiedział sam twórca, więc to jemu oddaję głos. Wszystkie cytaty pochodzą z katalogu wystawy w Fondation Cartier.
“Ludzka czaszka jest skomplikowanym przedmiotem. Jest mocnym graficznym obrazem, który natychmiast rozpoznajemy. Jest jednocześnie znajoma i obca, odpycha i przyciąga jednocześnie. Nie można jej zignorować, bo woła o naszą uwagę na poziomie podświadomości."
“W naszych czasach czaszki stały się wszechobecne, widzimy je wszędzie. W sklepach z zabawkami i komiksach, na ubraniach, szalikach, bluzach i piżamach i na papierze do pakowania prezentów. Jest ich perwersyjnie dużo, uśmiechają się do nas zewsząd jak Wesoły Roger z pirackiej flagi .”
Skąd się wzięły przypominające świecące czaszki dyniowe lampiony? Z irlandzkiej opowieści o człowieku imieniem Stingy Jack, który złapał diabła w pułapkę. W zamian za uwolnienie diabeł obiecał, że bramy piekła będą dla Jacka zawsze zamknięte (odwrotność door selection w nocnym klubie). Żeby z takim glejtem prowadzić cnotliwe życie, trzeba być świętym. Jack nie był, więc kiedy umarł, nie było opcji, by przyjęli go w niebie. Pozostało mu zatem tułać się po ziemi. Jack zrobił sobie lampion z wydrążonej rzepy, a diabeł z dobroci serca dorzucił mu do niej piekielny węgielek palący się wiecznym płomieniem. Na pamiątkę Jacka Irlandczycy, Szkoci i mieszkańcy północnej Anglii robili lampiony z rzepy, wycinając z nich straszne twarze, by zniechęcić złe duchy. Dynie pojawiły się później, kiedy wraz z imigrantami tradycja została zawieziona do Ameryki. Tam szybko okazało się, że dużo lepiej jest robić Jack-o’-lanterns z wielkich dyń.
Maskarada
W antycznym teatrze maski pozwalały w skrótowy sposób określić charakter postaci. Z drugiej strony, nigdy nie wiadomo, co jest pod maską: pozwala więc ona ukryć prawdziwe uczucia i prawdziwą tożsamość. I to jest właśnie ten moment, kiedy robi się nieprzyjemnie.
Zwyczajem z czasów święta Samháin jest przebieranie się za duchy. Miało to na celu zmylenie błądzących po świecie złych mocy.
Krzyk, Edward Munch, 1883, Galeria Narodowa, Oslo.
Niebo stało się czerwone, jęzory ognia sięgnęły czarnobłękitnych wód fiordu i rozległ się potężny krzyk natury. Munch poczuł go w żyłach i omal nie oszalał. A potem namalował aż cztery wersje tego samego obrazu, które są niczym innym jak zapisem ataku paniki.
Les masques raillant la mort/ Maski drwiące ze śmierci, James Ensor, 1888, The Museum of Modern Art, Nowy Jork.
Wychowany w sennym nadmorskim kurorcie chłopczyk miał słabe szanse na normalność. Jego matka miała bowiem w belgijskiej Ostendzie sklep z dziwnymi przedmiotami przydatnymi w czasie karnawału. Ensor wychował się więc wśród masek i czaszek, co nie pozostało bez wpływu na jego twórczość. Zachwycił mnie obraz przedstawiający i czaszki, i maski - na balu przebierańców śmierć przestaje się wyróżniać i na chwilę traci grozę.
Witaj laleczko
Od statuetek voodoo (niemiło), poprzez uczącą niechęci do własnego ciała Barbie (nadal niemiło) po upiorną laleczkę Chucky (bardzo niemiło). Niby najpopularniejsza zabawka świata, a ile ponurej grozy da się z niej wycisnąć!
Poppen, drie generaties / Lalki, trzy pokolenia, Léon Spilliaert, 1933, kolekcja prywatna, wypożyczone długotermnowo przez Mu.ZEE, Ostenda.
Kiedy myślę o obrazach belgijskiego artysty z przełomu XIX i XX wieku, określenia takie jak „radosny”, „beztroski” czy „pełen optymizmu” niekoniecznie cisną mi się na usta. A rzadko które z jego dzieł są aż tak ponure jak seria przedstawiająca lalki: dziwne istoty, ani żywe, ani martwe, ani młode, ani stare.
Shared Fate (Oliver) / Los podzielony (Oliver), 1998, Cornelia Parker, Frith Street Gallery, Londyn
Laleczka przedstawiająca Olivera Twista z dickensowskiej powieści została przecięta na pół tą samą gilotyną, która przerwała losy Marii Antoniny. Jak w danse macabre, śmierć tańczy zarówno z londyńskim biedakiem, jak i francuską królową. W komentarzu do tej pracy Cornelia Parker pisze, że gilotyna jest atrakcją turystyczną i znajduje się w pokoju strachów w muzeum figur woskowych Madame Tussaud.
Bored of the Patriarchy (Judith and Holofernes) / Znudzona patriarchatem (Judyta i Holofernes), Laura Critchlow, praca wystawiana na Summer Exhibition w Royal Academy of Arts w Londynie, 2024.
Do zestawu akcesoriów dla Barbie dorzucamy złotą torebusię, a w niej głowę wrednego człowieka. Z całej męskiej siły Kena/Holofernesa pozostał, jak na ironię, tylko wojskowy nieśmiertelnik. A za bezmyślnymi buziami lalek Barbie tym razem kryje się przemoc, bunt i niezgoda na uległość. (Ciekawe, choć i tak wolę Oppenheimera.)
Dziwne sytuacje
Niby jest fajnie, ale tak szczerze - to jednak nie. Bo jakiś detal nie pasuje, przeszkadza i sprawia, że jeżą się włosy na karku.
„Warto zwrócić uwagę, jak to, co dziwaczne, stanowi p r z e j ś c ie z tego świata ku innym.”
Mark Fisher, Dziwaczne i osobliwe, wyd. Słowo/obraz terytoria 2023,
tłum. Andrzeja Karalus i Tymon Adamczewski
Przejścia takie jak stara szafa w Opowieściach z Narni stanowią wprowadzenie do osobnej historii. W takim przypadku oba światy nie przenikają się wzajemnie. Co innego, gdy mamy do czynienia z dziwacznym: przedstawione światy zmieniają się nawzajem, dochodzi między nimi do wymiany lub konfliktu. Trudno to pojąć? To przypomnijcie sobie pokręconą intrygę filmu Mulholland Drive.
Wazon z kwiatami w kamiennej niszy, Roelant Savery, 1615, Mauritshuis Museum, Haga.
Na pierwszy rzut oka to zwykły wazon z kwiatami. Na drugi rzut oka robi się gorzej, bo czuć narastający niepokój. Roelant Savery, jeden z najsłynniejszych twórców martwych natur w Niderlandach, pracował przez dziesięć lat jako malarz nadworny cesarza Rudolfa II w Pradze. Rudolf z kolei znany był z zamiłowania do duchów, astrologii i magii. Ten obraz Savery namalował w Pradze, zanim wrócił do rodzimej Holandii - co być może tłumaczy jego treść.
Pozornie pogodna kompozycja naszpikowana jest motywami symbolizującymi przemijanie, takimi jak popękana kamienna nisza. Między kwiatami czai się niebezpieczeństwo: wśród kolorowych płatków wystaje pełna cierni łodyga, dwie jaszczurki polują na ważkę, wokół kręcą się nie tylko śliczne motylki, ale też obrzydliwe muchy. Na pewno zauważyliście też dwa żuki po obu stronach wazonu.
Savery używa klasycznego wybiegu: namalowane przez niego kwiaty w naturze nie kwitną w tym samym czasie, mamy więc do czynienia z sytuacją dającą do myślenia.
Ciesząc się lodowiskiem blisko miasta, Hendrick Avercamp, 1620, Rijksmuseum, Amsterdam.
Czego i kogo tu nie ma! Bogatsi przemieszczają się na saniach, biedniejsi łowią ryby w przeręblu, najbiedniejsi żebrzą. Dla jednych zamarznięta rzeka (czy też jezioro) jest źródłem przyjemności, dla innych - miejscem pracy. Eleganckie panie w czarnych maseczkach wyglądają, jakby wybierały się na bal, ale maseczki mają przede wszystkim chronić twarz przed mrozem.
A gdzie tu horror, poza horrorem społecznych nierówności? Jeśli popatrzycie na prawą część obrazu, odkryjecie miejsce kaźni, element miejskiego pejzażu w czasach Avercampa. Najlepszy dowód na to, że nie warto się wnikliwie przyglądać sielskim krajobrazom.
Hôtel du Pavot, Chambre 202 / Hotel pod Makiem, pokój 202, Dorothea Tanning, 1970-73, Musée National d’Art Moderne, Centre Georges Pompidou, Paryż.
“In room two hundred and two/ The walls keep talkin’ to you/ I’ll never tell you what they said/ So turn the light and come to bed.”
Jeśli ktoś słuchał w dzieciństwie takich kołysanek, to się nie dziwię, że efektem jest ten widoczek. Tekst popularnej w latach 20-tych piosenki opowiada o Kitty Kane, żonie gangstera, która otruła się hotelu, w pokoju nr 202. Instalacja Dorothei Tanning, surrealistki (a prywatnie żony Maxa Ernsta), przedstawia pokój zaludniony przez niepokojące stwory. Jeśli jeszcze Wam mało, możecie prześledzić fascynujące powiązania między pracami Tanning: obrazami A Parisian afternoon (Hôtel du Pavot), Les Jeux d’Enfants, Eine Kleine Nachtmusik (o którym pisałam wyżej) oraz tą instalacją. Odnajdziecie w nich dziewczynki w staromodnych strojach i niepokojące hotelowe wnętrza.
Szczegółowe zdjęcia instalacji znajdziecie na stronie Centrum Pompidou: https://www.centrepompidou.fr/fr/ressources/oeuvre/cbqLyBq
Alicia, Christina Lucas, 2009. Instalacja w Centro Andaluz de Arte Contemporánea w Sewilli.
Dlaczego zjadła to ciasteczko? Tylko dlatego, że miało napis „zjedz mnie”? W efekcie nieposkromionego apetytu i równie nieposkromionej ciekawości Alicji wytworzyła się sytuacja podwójnie stresująca. Mała dziewczynka zmieniła się w wielkiego potwora rozsadzającego dom od wewnątrz. Nie jest też specjalnie przyjemna myśl o ciele skrępowanym murami.
Praca Christiny Lucas ma też dodatkowe znaczenie. Została stworzona na wystawę zatytułowaną El patio de mi casa. Arte contemporáneo en 16 patios de Córdoba (Moje podwórko. Sztuka współczesna w 16 podwórkach Kordoby). Typowe dla tego andaluzyjskiego miasta zamknięte podwórka artystka przedstawiła jako miejsce uwiązania/uwięzienia kobiet. Jeśli się dobrze przyjrzycie, zauważycie że Alicja ma twarz nie dziewczynki, lecz dorosłej kobiety.
The Waiting Room/Poczekalnia, Georg Tooker, 1959, Smithsonian American Art Museum, Waszyngton.
Ależ tu jest niemiło: zimne jarzeniowe światła, wyblakłe ludzkie postaci wtłoczone w ponumerowane boksy, ponury nastrój sennej rezygnacji. Na obrazie tylko dwie twarze pokazane są mniej więcej w całości: upiornie uśmiechnięta kobieta z reklamy na okładce kolorowego pisma i zagadkowy pan w zaparowanych okularach.
Przeczytałam, że Tooker namalował serię obrazów przedstawiających ludzi stawiających czoła tępej biurokracji. Był to wynik życiowych doświadczeń. Tooker kupił w Nowym Jorku dom i walczył z uzyskaniem rozmaitych pozwoleń na jego przebudowę. Kto kiedykolwiek cokolwiek remontował, wie o co chodzi…
Christina’s World / Świat Christiny, Andrew Wyeth, 1948, MoMA, Nowy Jork.
Obraz wydał mi się wstrząsający. Patrząc na niego miałam absolutną pewność, że w domu na wzgórzu nie dzieje się nic dobrego. Sprawił to nie tylko wyschnięty krajobraz, który zamiast być tłem staje się równorzędnym bohaterem. Wyjątkowo przykre wrażenie robi też dziewczyna w różowej sukience, spięta, przyczajona, przykuta do ziemi. Wygląda to jak scena z tego rodzaju filmów, których staram się nie oglądać. Tymczasem prawda jest daleka od tego, co podpowiada szalejąca wyobraźnia. Na obrazie jest bowiem Anna Christina Olson, chora na polio sąsiadka malarza. Choroba sprawiła, że Christina nie była w stanie chodzić. Ponieważ nie chciała korzystać z wózka, nauczyła się przemieszczać unosząc się na rękach. I to cała mroczna tajemnica.
Podejrzane przedmioty
Większość z poniższych dzieł powstała w czasach, kiedy jeszcze nie śniło się nikomu o sztucznej inteligencji. Wobec grozy, jaką wywołała we mnie stworzona przez komputer Wisława Szymborska, zastawa stołowa porośnięta futrem to małe miki.
Object/Obiekt, praca znana też jako Breakfast in furs / Śniadanie w futrze, Meret Oppenheim, 1936, MoMA, Nowy Jork.
Zwykłe przedmioty przedstawione w niezwykły sposób stawiają przed umysłem wyzwanie, mówił André Breton, czyli ojciec surrealizmu. Meret Oppenheim wzięła to sobie do serca i kupioną w sklepie najzwyklejszą filiżankę okleiła futerkiem.
High Tea Pot 2003, Studio Wieki Somers, Vitra Design Museum.
Miły komplecik: porcelanowy czajnik do herbaty przypominający świńską czaszkę i ocieplacz ze szczurzego futra. Czajnik Wieki Somers mógłby być w tym samym serwisie, co filiżanka Meret Oppenheim.
“[…] dziwaczne jest tym, c o n i e p a s u j e - wnosi w to, co znane, coś, co zazwyczaj znajduje się poza nim nie da się pogodzić z tym, co “swojskie”. […] Stąd umiłowanie dziwacznego w surrealizmie, który w podświadomości wdział maszynę montażową generującą bardzo szczególne kompozycje.”
Mark Fisher, Dziwaczne i osobliwe.
Conquest / Podbój, Nina Saunders, 2017, własność artystki.
Obita dziwnym futrem kanapa jest dla mnie wystarczająco straszna z estetyczno-wnętrzarskiego punku widzenia. Ale tutaj jeszcze usiadło na niej coś potwornego. Coś na tyle ciężkiego, że zapadł się solidny mebel. I tu, cała na biało, może wejść psychoanaliza. Choć rozważania na temat tego, co ciąży na naszej kanapie nie muszą należeć do przyjemnych.
The Portrait / Portret, René Magritte, 1935, MoMA, Nowy Jork.
Mrugająca szynka. Widzę w tym obrazie piękny sen wegetarianina, niepozbawiony wszelako pewnej dozy mściwości.
Slicer / Szatkownica, Mona Hatoum, 1999, National Gallery w Edynburgu.
Jeden z filmów mojego dzieciństwa to Kingsajz Juliusza Machulskiego. Bardzo lubiłam nieco podejrzane moralnie krasnoludki i fantastyczną Katarzynę Figurę w roli śpiącej królewny. A co groziło krasnoludkom, które nie chciały żyć w Szuflandii i marzyły o wyrwaniu się do Kingsajzu? Ano to, co zilustrowała Mona Hatoum. Poszatkowanie jajcarnią. Praca Hatoum ma też przyjemne tło feministyczne: gadżet do przyrządzania posiłków może stać się narzędziem kaźni lub zemsty.
Brown Tiger/ Brązowy tygrys, Debbie Lawson, praca wystawiana na Summer Exhibition w Royal Academy of Arts w Londynie, 2024.
Kobierzec skrzyżowany z myśliwskim trofeum sprawia wrażenie, że żyje własnym życiem. Trudno mi nie widzieć w tym dziele aluzji do zamiatania pod dywan. Mam bowiem przekonanie, że kąsająca prawda zawsze wychodzi na jaw.
Jak to wszystko opanować?
Było miło się trochę pobać, ale nie chcielibyśmy żyć stale w lęku. Terry Pratchett mawiał, że rozmaite strachy powołujemy do życia sami. Na przykład Potwora Pożerającego Skarpetki oraz To, Co Oddycha Pod Łóżkiem. Na poradzenie sobie z nimi zalecał kapeć albo pogrzebacz, czyli przemoc. Ale są też równie dobre sposoby alternatywne.
While We Were Kings and Queens / Kiedy byliśmy królami i królowymi, patricia kaersenhout, 2021, własność prywatna.
Nie widziałam nigdy wcześniej dzieła sztuki, do którego dołączony byłby młotek i gwoździe. Oraz instrukcja obsługi: czytamy wydrukowany na deseczce tekst; nie osądzamy, nie pogrążamy się w rozmyślaniach, sprawdzamy tylko, jak reaguje ciało. Jeśli przy jakimś słowie pojawia się ból/dyskomfort/napięcie, bierzemy do ręki młotek i wbijamy w niepokojące nas sformułowanie gwoździk. Bardzo mi się to spodobało. Po pierwsze, wreszcie nikt nie pilnuje, żeby nie dotykać eksponatów. Po drugie, odwrotność rytuału z laleczkami voodoo - nakłuwamy żeby NIE bolało - wydała mi się wspaniała. Przygwożdżone słowa może nie będą już latać i zatruwać umysłów. Oby.
Diabeł z Bessans, diabeł zabierający księdza oraz ksiądz egzorcyzmujący diabła, Pierre Etienne Vincendet, 1857-1897, Mucem, Marsylia.
Oczyszczająca moc wyobraźni. Pewien mieszkaniec miejscowości Bessans w Sabaudii popadł w konflikt z lokalnym proboszczem. A że umiał rzeźbić, wystrugał z drewna nie tylko figurkę księdza wyświęcającego diabla, ale również sytuację rodem z karnawału, przedstawiającą odwrócenie ról. Druga kompozycja przedstawia zatem księdza prowadzonego do piekła przez diabła. Mała rzecz, a cieszy: jestem przekonana, że artysta poczuł ulgę.
Madame Blavatsky, Goshka Macuga, 2007, Kolekcja Moniki Schnetkamp. Praca prezentowana w ramach wystawy Surrealizm. Inne mity w warszawskim Muzeum Narodowym, lato 2024.
Była XIX-wieczną rosyjską arystokratką, założycielką Towarzystwa Teozoficznego zajmującego się praktykami okultystycznymi (działa do dzisiaj!). Specjalizowała się w lewitacji i kontaktach z duchami. Rozpięta między dwoma krzesłami Madame Bławacka w wersji Goshki Macugi wydała mi się zachwycająca. Także dlatego, że nie umiem potraktować tej pracy poważnie. A możliwość przyjrzenia się różnym, niekoniecznie mądrym rzeczom, które budzą nasz lęk, wydaje mi się bezcenna.
Na prawdziwy deser zostawiam Wam fragment instalacji wystawianej latem 2024 w Waszyngtonie. Laurie Andreson, którą kocham, wśród wielu celnych cytatów umieściła na ścianie właśnie ten: „Najgorsze rzeczy w Twoim życiu wcale się nie wydarzyły”.
Comments